piątek, 25 września 2020

Rozdział 2

*Drake*

Siedziałem na fotelu, patrząc z ogromną satysfakcją na obitą mordę pana Walkera. Po jego twarzy wciąż ciągnęły się strugi krwi. Na jego ciele znajdowały się siniaki. Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie wyglądało to pięknie. Całe to dzieło było moją zasługą. Jednak nie skończyłem jeszcze rysować. Tak naprawdę miałem tylko szkic całego rysunku oraz niewielką ilość farby na poszczególnych elementach. A to był dopiero początek.

Przechyliłem lekko głowę, widząc jak powieki Walkera zaczęły lekko drgać, a jego oddech stał się szybszy. Otworzył powoli oczy i jęknął głośno z bólu przy głębszym wdechu. Nie wspomniałem, że połamałem mu też żebra?

- Dobry wieczór, śpiąca królewno - zaśmiałem się, wstając z fotela. - Trochę długo byłeś nieprzytomny. Zaczynało mi się już nudzić - dodałem, okrążając go.

Siedział przywiązany do krzesła. Jego usta zakrywała taśma. Musiałem przyznać, że bolała mnie głowa od jego darcia mordy, gdy organizowałem mu te wszystkie atrakcje. Ja musiałem być w formie, on niekoniecznie.

Stanąłem na przeciwko niego, mając na widoku jego przód. Zrobiłem dwa kroki i sięgnąłem ręką do jego twarzy, chwytając sterczący kawałek taśmy, który bez żadnego ostrzeżenia ściągnąłem szybkim, gwałtownym ruchem. W tym momencie po pomieszczeniu rozległo się syknięcie z jego ust.

- Oszczędź mnie, błagam - wyjąkał.

- Przecież wiesz jaki jestem - wzruszyłem ramionami.

- Pomagałem ci przez tyle lat.

- To nic dla mnie nie znaczy. Jesteśmy w innym świecie, Walker. Poza tym przecież wiesz doskonale jak cię nienawidziłem, ty zresztą mnie również. Od samego początku nie potrafiłeś zaakceptować to, że spotykam się z twoją córką. Już na samym początku mnie skreśliłeś. Później sam do mnie dołączyłeś, co nic nie zmieniło. Wykorzystałem tylko fakt, że jeśli zamierzałbyś powiedzieć coś Lily, to ja również miałbym na ciebie jakiegoś haka - wyjaśniłem niewzruszony.

- Jesteś skurwielem - warknął, podnosząc na mnie wzrok.

- Powiedz mi coś czego nie wiem - puściłem mu oczko.

- Dowiedziałem się co jej robiłeś - powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Oh, naprawdę? - zaśmiałem się. - Kobieta musi wiedzieć gdzie jej miejsce.

- Damski bokser - wymamrotał cicho, ale doskonale go słyszałem.

Westchnąłem.

- Kopiesz pod sobą jeszcze większy dół, Walker - mruknąłem. - Ja chciałem jak na razie wykopać niewielki dołek, bo chcę się jeszcze z tobą trochę pobawić - dodałem, wyciągając z kieszeni odłamek szkła.

- Zostaw moją córkę w spokoju - powiedział błagalnie.

- Skąd wiesz czy już jej nie zabiłem? - uniosłem brew ku górze.

- Bo nie zabiłeś.

- Nie zabiłem - pokiwałem głową, prostując się. - Ale postąpiła niewłaściwie, odchodząc ode mnie. Nie pozwoliłem jej na to, a ona zrobiła co chciała. Niewdzięczna suka - warknąłem.

Lily była moja odkąd pamiętam. Byliśmy razem szczęśliwi, ale zostawiła mnie. Rozgniewało mnie to, w dodatku w tym samym czasie sprawa z jej ojcem. Musiałem się na nich zemścić, a w szczególności na Walkerze. Musiał zapłacić mi za swoje, bo to była jego zasługa, że Lily się buntowała. Dlatego będzie jeszcze żył, aby widzieć to wszystko. Później z nim skończę, ale jeszcze nie tak szybko.

- Twoja córka to naprawdę taka niewdzięczna suka, Walker - mruknąłem, przykładając odłamek szkła do jego policzka. Przejechałem nim po skórze, powodując, że zaczęła wypływać z niego świeża krew, która skapywała na zimną podłogę.

John nic nie mówił. Chyba jak na razie nie zamierzał w ogóle tego robić, ale to dobrze. Lubiłem bawić się każdą ofiarą.

- Widzę, że bez dwóch zdań odziedziczyła to po tobie - powiedziałem, uśmiechając się lekko.

Podszedłem do szafki, która stała na drugim końcu pomieszczenia. Leżał na niej kastet, który od razu założyłem na prawą dłoń. - Wiesz do czego to służy? - spytałem, podchodząc do niego i uniosłem rękę, na której widniała srebrna broń.

Zanim zdążył mi odpowiedzieć, moja pięść już wylądowała na jego policzku, zadając nowe, świeże i jeszcze bardziej bolące rany. Pokiwałem głową z uznaniem.

- Boli jeszcze bardziej, prawda? - zaśmiałem się, zdejmując kastet i odłożyłem na swoje miejsce.

Usiadłem na fotelu, nalewając sobie wody do szklanki. Wypiłem całą zawartość i odłożyłem na niewielki stolik. Udałem, że na dłuższy moment się zamyślam. Chciałem, żeby czuł jeszcze większą niepewność i strach.

- Nasza zabawa na dziś powoli dobiega końca, ale nie martw się. Odwiedzę cię jutro - oznajmiłem rozbawiony.

- Nie mogę się doczekać - mruknął, oblizując suche usta.

Zaśmiałem się.

- Wiem, ale tym razem nie będę sam - puściłem mu oczko.

- Nie boję się twoich kumpli.

- Kto powiedział, że to będą moi kumple? - uniosłem brew ku górze.

- A nie będą? - prychnął.

- Tym razem nie. Tym razem odwiedzi cię twoja własna córka, Walker - powiedziałem, a widząc jego minę, uśmiechnąłem się. - Nie cieszysz się?

- Cieszę. Przynajmniej zobaczy do jakiego stanu mnie doprowadziłeś, a wtedy nie będzie chciała cię znać, Drake - wyjaśnił z nutką satysfakcji w głosie.

Po raz kolejny się uśmiechnąłem. Był naprawdę głupi, sądząc, że przyprowadzę tu jego córkę, która będzie w pełni świadoma tego wszystkiego. Myślał, że nie jestem mądry i uważał mnie za głupka. Tyle że byłem mądrzejszy i sprytniejszy niż myślał. Chyba naprawdę nie zdawał sobie sprawy do czego jestem zdolny. Najwyraźniej przebywał za mało czasu w moim towarzystwie, aby to wszystko wiedzieć. Teraz zamierzałem uświadamiać go z tym faktem krok po kroku. Nie za szybko, żeby przyswoił każdą informację, którą mu powiem i każdy gest, który wykonam w jego stronę.

- Niezupełnie. Nie będzie wiedziała kim jesteś. Straciła pamięć. Jaka szkoda, prawda? - zaśmiałem się, po czym wstałem.

- Chyba nie zamierzasz...

- Tak. Właśnie to zamierzam - przerwałem mu, chwytając go za szczękę. - Złamałeś zasady. Dobrze wiedziałeś czym grozi odejście - warknąłem, wbijając mu palce w rany, przez co wciągnął gwałtownie powietrze, co sprawiło mu dodatkowy ból w żebrach. - To nie jest żadna zabawa. To poważna gra, a ty teraz stałeś się moim pionkiem w tej pieprzonej grze - syknąłem, puszczając go.

Chwyciłem za szklankę, po czym nalałem do niej wody z butelki.

- Chcesz? - spytałem, a widząc jak oblizał spierzchnięte wargi i pokiwał głową, przeszedłem od razu do rzeczy. - To masz - wylałem na jego twarz całą zawartość szklanki i skierowałem się do drzwi.

Nacisnąłem na klamkę i już miałem zamiar wyjść, ale zatrzymałem się.

- Do jutra, Walker. Czekaj na mnie i na swoją córeczkę. Miłej nocy - to powiedziawszy, zgasiłem światło i wyszedłem z pomieszczenia, zamykając je na klucz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 8

 Po skończonym treningu na strzelnicy, wyszłam z budynku i od razu skierowałam się w stronę samochodu, nie mogąc uwierzyć, że to już dzisi...